Spowiedź święta

Literatura - artykuły

Home | Z Katechizmu | Stałe Konfesjonały | Literatura | Porady | FAQ | Inne

Świadectwo

DWIE KURY DLA KLASZTORU

Jako młody kapłan, wkrótce po studiach prowadziłem rekolekcje w pewnej małej parafijce na Dolnym Śląsku. Tamtejszy proboszcz, starszy i wielkiej zacności człowiek, zapytał mnie, czy w czasie rekolekcji nie odwiedziłbym chorych. Zgodziłem się, bo dla chorych to pewna odmiana, gdy zobaczą innego niż zwykle księdza. Otrzymałem listę chorych i już miałem wychodzić do ołtarza po Najświętszy Sakrament, kiedy ksiądz proboszcz zastąpił mi drogę i zwierzył się z pewnego problemu. Żył w parafii człowiek chory na raka, już prawie umierający. Mieszkał naprzeciwko plebanii, ale do kościoła nie chodził. Sytuacja była kłopotliwa, bo jego żona i dzieci były wierzące. Proboszcz chciał przyjść do niego z wizytą, ten jednak powiedział, że księdza nie potrzebuje. Widziałem jak bardzo proboszcz trapił się, że mu umrze parafianin bez przyjęcia sakramentów i sytuacja będzie trudna, zarówno dla księdza jak i dla rodziny, bo jeśli ksiądz go nie pochowa, to sprawi wielką przykrość rodzinie, a jeśli pogrzeb się odbędzie, zadrze z parafią.

Powiedziałem proboszczowi: "Proszę księdza, pójdę tam. Jeśli mnie nie przyjmie to cała wioska będzie wiedziała, że nie przyjął misjonarza, i problem pogrzebu będzie rozwiązany. Poza tym ksiądz będzie miał spokojne sumienie, bo może ksiądz by myślał, że ten człowiek ma w stosunku do księdza jakieś problemy czy niezbyt księdza lubi". Tak się akurat zdarzyło, że gdy wychodziłem, proboszcz wyjrzał z kościoła i zobaczył przechodzącą obok żonę człowieka, o którym mi opowiadał. Zawołał ją i powiedział, by uprzedziła męża, że za chwilę przyjdzie do niego ojciec misjonarz, który go wyspowiada i przyniesie Komunię świętą. Kobieta wróciła za pięć minut z płaczem i mówi: "Księże proboszczu, mój stary nie chce księdza". Proboszcz rozłożył ręce, a ja, niezrażony, powiedziałem: "Pójdę, przecież nic mi się nie stanie."

Chory leżał w kuchni, przykryty kocem. Spod koca widać było sączek, z którego do naczynia spływała ropa. Mężczyzna był nieogolony, miał ziemistą cerę, widać było, że cierpi. Stanąłem w progu: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". Nic się na to nie odezwał, więc mówię: "Dzień dobry". Popatrzył na mnie i powiedział: "A ja księdza nie prosił". Ja na to, że wiem, bo i żona mi mówiła, i ksiądz proboszcz, ale jestem misjonarzem i tego dnia odwiedzam wszystkich chorych w parafii. Przyszedłem i tutaj, żeby nie powiedziano, że jednego ominąłem. "Tak bym nie powiedział" rzucił mężczyzna. Stałem w progu i nie bardzo wiedziałem, co dalej robić. Zapytałem o chorobę. "Co panu jest? Słońce świeci, rolnicy w pole wychodzą z pługiem, a pan tu w łóżku gnije?" Wytłumaczył mi, co mu jest, poskarżył się na żonę, na dzieci, na lekarzy, na szpital. Dalej jednak nie wiedziałem, o czym rozmawiać; temat mi się skończył.

Poznałem jednak po akcencie, że jest to człowiek, który przybył na Dolny Śląsk ze Wschodu. Zapytałem go, skąd pochodzi. On na to, że z Wołynia. "A to się dobrze składa, bo mój dziadek pochodził z Wołynia" - skłamałem, mimo iż miałem Najświętszy Sakrament na piersi. Pomyślałem, że Pan Jezus mi to wybaczy. Chory od razu się ożywił zapytał: "A skąd?" Dobrze, że mój ojciec, który był w wojsku na Wołyniu opowiadał mi o tym, jak stacjonował w Równem i było to jedynie wołyńskie miasto, jakie znałem. Ciągnąłem więc dalej: "Gdzieś spod Równego". "To i ja spod Równego pochodzę" - zawołał mężczyzna i zawołał do żony, żeby kawę zrobiła, bo ksiądz krajan przyszedł. Pomyślałem: "To już dobrze". Trochę pogadaliśmy, a w pewnym momencie powiedziałem do niego wprost: "Słuchajcie gospodarzu, a czy nie uważacie, że trzeba powoli wyprzęgać?" Zrozumiał w lot - tak jak konie wyprzęga się z wozu, tak i człowiek z życia wyprzęga, i odpowiedział mi: "Ja jeszcze nie umieram". Na to ja: "A ta choroba o niczym wam nie mówi?" Jakoś zgodził się na spowiedź, choć myślę, że nie zrobił tego dla Pana Boga, ale dlatego, że nie chciał mi robić przykrości. Usiadłem na krześle i czekam, żeby mógł się skupić. Za chwilę odwrócił się i mówi: "Już". Zapytałem - co już, a on na to, że już się wyspowiadał. "Ale ja nic nie słyszałem" zaprotestowałem. "Bo ja się przed Bogiem samym spowiadał" - odrzekł mężczyzna. No i miałem kolejny problem.

Znalazłem się w naprawdę trudnej sytuacji, postanowiłem więc powiedzieć temu człowiekowi prosto z mostu: "Widzisz, gdyby cię skrzywdził twój sąsiad i przyorał by ci trochę pola, a będąc chory, nie mógłbyś się z nim już ani bić, ani mu tego odebrać, pojechałbyś na skargę do ministra do Warszawy, myślisz, żeby cię przyjął?" Patrzy na mnie i nie wie, co powiedzieć, więc mówię: "Nie, powiedziałby, proszę sprawę załatwić w województwie. Z województwa odesłaliby cię do powiatu, z powiatu do gminy, a z gminy do sołtysa, bo minister nie załatwia wszystkich spraw, ma od tego swoich urzędników w terenie. Tak samo Pan Bóg ma swoje sługi i ja jestem sługą Pana Boga. Dopóki tu jestem, ty mnie nie przeskoczysz ze swoją chęcią wyspowiadania się przed Panem Bogiem." Zacząłem mu tłumaczyć, dlaczego przy spowiedzi potrzebny jest kapłan. "Popatrz - mówię - chciałbyś się przed samym Panem Bogiem spowiadać ze swoich grzechów, a ty tym swoim grzechem dziury w niebie nie zrobiłeś ani okna Panu Bogu nie wybiłeś, ale skrzywdziłeś człowieka. Jeśli na przykład ukradłeś komuś rower, to komu go ukradłeś - Panu Bogu czy człowiekowi?" Pomyślał i mówi: "No, człowiekowi". "Pewnie - mówię - Panu Bogu rower niepotrzebny, nie jeździ w niebie na rowerze. A kto by potem pomstował i cholerował na ciebie pod sklepem, jakby wyszedł i zobaczył, że roweru nie ma? A jeśli uderzyłeś, to kogo - człowieka czy Pana Boga?" "Człowieka". "A widzisz - ja na to - nie jesteś taki mocny, żebyś Pana Boga sięgnął". I tak po kolei pokazywałem mu, że grzechem rani się człowieka i przebaczenie także musi przejść przez człowieka.

"Pan Jezus powiedział, jeśli idziesz przed ołtarz i chcesz złożyć swój dar, a przypomnisz sobie, że twój brat ma coś przeciwko tobie, zostaw swój dar, idź pojednaj się z bratem, a potem przyjdź i złóż dar. Ty chcesz się teraz jednać z Bogiem - kontynuowałem - a wielu z tych ludzi, których skrzywdziłeś, już tutaj nie ma koło ciebie, jedni zostali na Wschodzie, inni pomarli, to jakże ich teraz będziesz szukał? Ja, jako kapłan, reprezentuję wszystkich tych ludzi, których dotknął twój grzech. Jeśli usłyszę, że żałujesz, że już więcej tego nie zrobisz, to wtedy ja wyciągnę do ciebie rękę na zgodę, w imieniu tych wszystkich, których skrzywdziłeś. Widzisz teraz, po co przy spowiedzi potrzebny jest człowiek? Boś grzechem człowieka dotknął. Większość przykazań dotyczy człowieka, a nie Boga - nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie mów fałszywie, nie pożądaj, czcij ojca i matkę. Widzisz, powiedziałeś, że spowiadałeś się przed samym Panem Bogiem i co - przebaczył ci?" Znowu nie wie, co powiedzieć, wzrusza ramionami. "A widzisz, mógłbyś chodzić jak Kain nie wiedząc, czy Bóg ci przebaczył czy nie, ale Bóg posługuje się znakiem i potrzebuje człowieka, żeby okazać ci swoje miłosierdzie. Ono przychodzi przez człowieka. Za chwilę, jeśli zechcesz, wyspowiadasz się i usłyszysz słowa rozgrzeszenia, zobaczysz nad swoją głową znak krzyża świętego, znak męki Chrystusowej i Jego przebaczenia. Wtedy możesz powiedzieć: - Pan Bóg mi przebaczył, słyszałem i widziałem. Słyszałem słowa, które wypowiedział kapłan powołany przez Boga na świadka Jego miłosierdzia i widziałem znak. Wtedy już nie będziesz musiał się martwić i męczyć, czy Bóg ci przebaczył". Po chwili mówi do mnie tak: "To niech ksiądz mi pomoże". Oczywiście, pomogłem u się wyspowiadać, a potem zawołałem całą rodzinę, która zgromadziła się w sieni dziwiąc się, co tak długo siedzę u chorego. W ich obecności przyjął Komunię świętą, po czym zaproponowałem mu jeszcze, że udzielę mu sakramentu chorych. Początkowo się żachnął, że jeszcze nie umiera, ale znów do niego mówię: "Człowieku, stoję tutaj koło ciebie, mam oleje święte w kieszeni, na co czekać? A jak ci się zachce umierać, to będziecie po nocy starego proboszcza budzili?" Zgodził się.

Po tej wizycie szybko odwiedziłem pozostałych chorych, a i tak mocno spóźniłem się na kolację. Proboszcz, ogromnie zadowolony, czekał na mnie na ganku plebanii i zaraz po moim wejściu oznajmił, że żona naszego chorego przyniosła dwie kury i mam je zabrać ze sobą do klasztoru. Bardzo się z tego ucieszyłem, bo był to wyraz wdzięczności tego człowieka, był to znak, że poczuł się inaczej, lżej, poczuł się wolny i podziękował tak, jak potrafił.

ks. Franciszek Jadamus SDS

świadectwo wygłoszone w czerwcu 1998 roku podczas sesji formacyjnej w Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie
Drukiem ukazało się w marcowym (1999) numerze miesięcznika "List" 


Inne artykuły:

Rachunek sumienia - ks. Edward Staniek
Modlitwa związana z bólem - ks. Józef Augustyn SJ
Wolność penitenta i wolność sumienia - o. Mirosław Pilśniak OP
Spowiedź tylko indywidualna
Kilka praktycznych uwag zza drewnianych kratek - ks. Krzysztof Grzywocz
Spowiedź czy psychoterapia? -
Ewelina Urban
Jak to powiedzieć, żeby nie powiedzieć - o. Stanisław Morgalla SJ 
Dlaczego św. Augustyn nigdy się nie spowiadał? - o. Dariusz Kowalczyk SJ
Drenaż mózgu, czyli powolne zapominanie o istocie sprawy
- ks. Jacek Wróbel SAC

 

Home | Z Katechizmu | Stałe Konfesjonały | Literatura | Porady | FAQ | Inne

Copyright (C) Salwatorianie 2000